A co mi tam, podzielę się tym co mi się przyśniło, póki jeszcze na świeżo pamiętam bo to nawet była nie lada przygoda.
Śniło mi się, że była wojna, a dokładniej II wojna światowa i brałem w niej bezpośredni udział jako zwykły szary żołnierz. Wydawać by się mogło, że lądowałem w Normandii zaraz po tym jak przeciwnik został stamtąd wyparty i zaraz po tym otrzymałem za zadanie, wraz z kimś kto przypominał mi kolegę z liceum, dotrzeć do tajnego agenta ruchu oporu. Nie wiedząc dokładnie jak, ale mimo wszystko dotarliśmy nocą do doków i spotkaliśmy owego agenta, który specjalnie tajny nie był bo miał wymalowaną twarz w biało-czerwone barwy niczym jakiś współczesny typowy kibic polskiej piłki nożnej.
Podchodzimy do agenta we dwójkę, a on wyciąga spluwę i zaczyna się kłócić z moim kolegą twierdząc, że "to nie na nas czeka". Kolega zakłopotany, nie chce konfliktu i stara się typa unikać, a ja widząc w jakich mój towarzysz jest opałach sam wyciągam rozpylacz i rzucam w agenta garściami siarczystych bluzgów, by odciągnąć uwagę od swego druha. Kłócimy się, widzę, że agent nie chce strzelać i woli mierzyć z mojego kolegę. Ba, ja też nie chcę strzelać, ale zdeterminowany wygrażam typowi salwami bluzgów aby ten zbastował i ustąpił. Nie mija chwila i przyparty do muru agent mierzy we mnie ze swojej broni i wypala cztery razy i za każdym razem mnie trafia w cztery punkty wokół mojego serca, ale ja nie pozostaję mu dłużny i sam pakuję w niego tyle samo pocisków z tą różnicą, że mój ostatni strzał trafia agenta prosto w serce. Agent osuwa się na ziemię, po czym umiera z wyrazem serdecznego uśmiechu na twarzy, a ja czuję, że się męczę w bólach ale i tak uśmiecham się w stronę kolegi i mówię mu by mnie zostawił i wracał do dowództwa, po czym wkrótce tracę przytomność. Zaraz potem budzę się na ławce na stacji kolejowej, czuję się jakbym był pozszywany i połatany w miejscach postrzałów, a obok mnie siedzi mój rzekomy kolega z liceum. Patrzę zaskoczony na swojego towarzysza, a on spokojnie na mnie spogląda i mówi, że "nie mógł mnie tak po prostu tam zostawić". Po tych słowach dociera do mnie myśl, że ten człowiek, który jest obok mnie nie może być moim kolegą, którego znam z liceum bo z doświadczenia wiem, że nigdy nie mógłbym liczyć na jakąkolwiek pomoc z jego strony, a osoba siedząca obok po prostu przypomina go tylko wyglądem ale za to ma zupełnie inny, o wiele dojrzalszy charakter. Niedługo potem mój druh dodaje, że "lekarz powiedział, że miałem dużo szczęścia- wszystkie kule ominęły ważne narządy, a zwłaszcza serce. Gdyby jeden pocisk trafiłby niewiele więcej w lewo to mogłoby się to gorzej skończyć." Po tych słowach następuje spokojna cisza, a ja razem ze swoim kumplem siedzimy na dworcu wśród narastającej mgły i czekamy na mający nas zabrać z tej wojny pociąg, który się nie pojawia.
I tym oto akcentem kończy się moja przygoda, jak i moja wojna, a ja budząc się pierwsze co robię to sprawdzam, czy aby na pewno nie zostałem postrzelony, po czym ,czując się w pełni wypoczęty, wstaję z nietypową dla mnie świadomością wiedząc, że wszystko będzie dobrze.
odpowiedz